wtorek, 20 marca 2012

(Nie)tolerancja

Przełamuję swoje milczenie na blogu. Znak to (między innymi), że muszę się uczyć i że nie chce mi się okropnie. Nie, żeby blog był taką moją ucieczką od obowiązków i nauki, ale tak to jednak czasem bywa i dla mnie i sądzę dla innych piszących i ich czytelników. Niektórzy czytają książki, ja czytam blogi. A blogowe historie nierzadko pisze samo życie. Książki, dla jasności, też czytam tylko czasu brak i niekiedy odpowiedniej lektury, ale mam plan to nadrobić wkrótce tj. w wakacje :) (Co dla kogo znaczy 'wkrótce' :)
Do rzeczy jednak czyli do tematu głównego postu. Będzie długo, gdyż czuję, że muszę się "wypisać", a ponadto wpis w mojej głowie siedzi już od połowy lutego i tak sobie czekał na zapis w blogowej formie.
Co prawda do tej pory nie poruszałam żadnych poważnych problemów, no może z wyjątkiem sprzątania. Oczywiście sprzątanie może się okazać problemem, ale tam bardziej ukazywałam problem wychowania dzisiejszej młodzieży i braku poszanowania zasad wzajemnej egzystencji. Mądrze i poważnie o zabrzmiało, eufemistycznie wręcz biorąc pod uwagę, że ów post był o syfie i jego sprzątaniu.
Jak zawsze się rozpisuję zamiast przejść do meritum sprawy.

W połowie lutego do Polski przyjechał mój znajomy i zaproponował abyśmy się spotkali. Pominę może okoliczności naszego poznania się już dobrych kilka lat temu.
N. postanowił odwiedzić Warszawę i Kraków. Z racji tego, że z Lublina jednak bliżej mi do Warszawy, a w Krakowie miał już przewodniczkę (dla wtajemniczonych: wiemy o co chodzi, nie?), postanowiłam pobawić się w przewodnika po Warszawie, choć to raczej mi przydałoby się oprowadzanie po stolicy.
Jak mniej więcej każdy zaliczyłam w swoim szkolnym żywocie wycieczkę do Warszawy. Było to w klasie maturalnej już 8 (!) lat temu. Wcześniej i później jakieś tam wizyty na lotnisku, a w grudniu 2010 roku błądziłam w labiryntach przejścia podziemnego koło Dworca Centralnego, żeby dostać się na odpowiedni przystanek.
Od listopada w sumie goszczę w stolicy co miesiąc i okiełznuję topografię, a teraz mogę również powiedzieć, że i komunikację miejską tego miasta i idzie mi to nie najgorzej, nieskromnie dodam. Nawet jestem niejako przewodniczką nie tylko mojego N., ale również koleżanki ze Śląska i zawsze zaprowadzam ją w odpowiednie miejsce czy to Dworzec Centralny czy przystanek autobusowy zarówno w Warszawie jak i ostatnio w Lublinie. No dobra, ale skończmy z tym samouwielbieniem i autopromocją.
Pierwszego dnia wybraliśmy się z N. na spacer Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem. Spacer był ciekawy, ale chyba nic nie zrobiło na nim wrażenia, nie mówiąc już o tym, że pogoda była okropna. Padał deszcz, było szaro i zimno, a on umarzał, choć robił dobrą minę do złej gry.
Z atrakcji turystycznych to odwiedziliśmy taras widokowy w PKiN. To był mój pierwszy raz i zapewne ostatni, bo ani widok nie zachęca, a tym bardziej nie cena. Za normalny bilet trzeba wysupłać 20zł. Widok, może i niezły, choć niedługo jedyne, co się zobaczy to będą wieżowce. Raz tam byłam i wystarczy.
Wybraliśmy się do Łazienek  i niestety stwierdzam, że w okresie zimowo-ponuro-wiosennym tracą dużo na swoim uroku.
Kolejnym punktem było też Muzeum Powstania Warszawskiego. Przynajmniej tam bilet nie kosztował fortuny, a było całkiem przyjemnie, choć trochę przytłaczająco i nie do końca, przynajmniej dla mnie przejrzyście, ale N. się podobało. Szkoda tylko, że 1/3 spędzonego tam czasu przegadał przez telefon. Miłym akcentem było to, że jakieś 90% zwiedzających to byli obcokrajowcy, a godzina była już późno, bo 17. Byli m.in. Amerykanie, Niemcy, Szwedzi. Cieszy mnie to, że chcieli poznać losy Warszawy w czasie II wojny światowej i bohaterstwo jej mieszkańców. Dla mnie osobiście ważnym elementem w Muzeum było umieszczenie informacji o sytuacji  Żydów w Warszawie w czasie wojny.

Rozpisałam się okropnie, a gdzie jest cokolwiek o  (nie)tolerancji?
Otóż postanowiłam napisać ten post również dlatego, że kilkoro z mnie tu czytających ma mężów obcokrajowców, wychowanych w innej religii i kulturze, a ponadto zamieszkujecie również poza granicami naszego kraju i może jesteście bardziej oswojone z innymi kulturami i cudzoziemcami. Nie, żebym twierdziła,  że osoby w Polsce nie są.
Dla mnie Warszawa była (wciąż w sumie jest, ale nie tak jak poprzednio) miastem bardzo otwartym i kreującym się na kosmopolityczne, choć to chyba znowu eufemizm z mojej strony. Takim miejscem, gdzie nikogo nie dziwi, że ktoś na ulicy rozmawia w innym języku niż polski, a nawet angielski i takim, gdzie odmienny kolor czy odcień skóry nie stanowi jakiejś sensacji. To, co zaobserwowałam w lutym sprawiło, że utwierdziłam się w przekonaniu, że tak wcale jednak nie jest.
N. jest z Indii, ale obecnie mieszka w jednym z krajów Półwyspu Arabskiego. Owszem, ma ciemny odcień skóry, ale do Afroamerykanina mu sporo brakuje, a z tego co zauważyłam wywoływał większe zdziwienie. Ja starałam się tego nie zauważać i właściwie nie zauważałam, ale gdy wychodząc z Łazienek, miejsca odwiedzanego przez turystów, na przejściu obok Belwederu młoda dziewczyna, na oko 20-25 lat idąc prawdopodobnie z mamą, wpatrywała się w N. wychylając głowę jak żyrafa, nie mogłam była nie zauważyć. N. się zdziwił, a ja się roześmiałam i stwierdziłam, że po prostu jest taki egzotyczny. Może zdziwienie czy zaciekawienie starszych ludzi jeszcze jestem w stanie zrozumieć, ale takich młodych osób stanowi dla mnie zaskoczenie.
Już od początku N. zbudzał zdziwienie wg niego. Na lotnisku przy wyjściu na lot do Warszawy ludzie przyglądali mu się podejrzliwie, podobnie było w samolocie. Jakby chcieli mu powiedzieć, że pomylił samoloty i destynacje. Większość pasażerów stanowili Polacy, a on jako jedyny odróżniał się odcieniem skóry. Czy to takie dziwne? Czy obywatele innych krajów i ludzie innych narodowości czy rasy nie latają do Polski? Co w tym takiego dziwnego i niezrozumiałego? Znajomością angielskiego też się rodacy nie popisali, gdyż  na lotnisku nikt z 3 zapytanych przez niego osób, nie potrafił mu odpowiedzieć.
Taksówkarze też zdziwienia nie potrafili ukryć. Co prawda nie wszyscy, tylko jeden był wyraźnie zniesmaczony. To, co potrafiło otworzyć ich usta i przełączyć ich na tryb bycia miłymi to zostawiany napiwek.
W jednej z restauracji N. zauważył, że jeden z gości, Szwed patrzy na niego również podejrzanie. Zignorowałam to i powiedziałam, żeby nie zwracał na to uwagi. Dodam, że N. nie należy do osób przewrażliwionych na punkcie swojej narodowości czy wyglądu (choć w sumie kosmetyków miał więcej niż ja :) ale to raczej o pielęgnację chodzi a nie wygląd). Jest bardzo otwarty i kontaktowy, pół swojego życia spędził w Londynie, a teraz pracując w oddziale firmy na Półwyspie Arabskim ma kontakt z ludźmi przeróżnej narodowości.
Dla mnie absolutnie nie było z niczym problemu i nie czułam się skrępowana, ale w jakiś sposób bałam się tego, że ktoś krzywo spojrzy na N. czy to w autobusie czy na ulicy, a on poczuje się niemiło. A tak chciałam, żeby czuł się dobrze w Warszawie. Tyle mu mówiłam jakie to otwarte miasto,  że jest dużo obcokrajowców, co zresztą widzieliśmy i słyszeliśmy na ulicach. Wspominałam ile tu jest indyjskich (naliczyłam przynajmniej 5), japońskich czy wietnamskich restauracji. Co prawda restauracja nie jest wyznacznikiem pobytu obcokrajowców czy poziomu otwartości i tolerancji. Oczywiście w autobusach czy tramwajach przyciągaliśmy, a właściwie on przyciągał wzrok pasażerów.
Można stwierdzić, że on przesadzał, a ja dramatyzuję. Zachowanie innych ludzi w sumie nie wpłynęło jakoś negatywnie na nasz pobyt w Warszawie. To, co zaplanowaliśmy i chcieliśmy zobaczyć, zobaczyliśmy. Jednak te zdarzenia miały pewien niemiły wydźwięk. Ważniejsze jednak było to, że spędzaliśmy czas razem, a ja wcielałam się w rolę przewodniczki.


13 komentarzy:

  1. Hmmm. Miła Jago, jak wiesz ja mam męża z Indii. Ale. Po pierwsze - on mało rzuca się w oczy, bo ma jasną skórę. Zwracał uwagę kiedy nosił dość pokaźną brodę, a że jednak zarost ma ciemny to wyglądał dość kontrowersyjnie i nawet ja tego nie lubiłam. Kiedy zaczął pracę w Krakowie - człowiek co go przyjmował zasugerował mu by brodę chociaż przyciął, bo jednak w Pl to się źle kojarzy. I M. w ogóle ją zgolił, za co jestem wdzięczna jego ówczesnemu pracodawcy ha ha. Ale nie lubię jak jest ogolony na gładko, stąd teraz goli się raz na 2-4 tygodnie i tak jest cool. Do tego nosi 4 spore pierścienie i czasem wzbudzają one zainteresowanie, nie powiem. Ale Indusi tacy są - pierścień, kolczyk, bransoletka. Ja to lubię, bo im to pasuje i już. Mężowie Hindusi moich polskich koleżanek zawsze są fajnie ubrani, zadbani i aż miło popatrzeć. Niektórzy Polacy mogliby brać przykład. My mieszkamy w malutkim mieście i nigdy nie mieliśmy żadnych niemiłych wypadków. Sąsiedzi bardzo lubią M. (a to głównie ludzie starsi). W Krakowie też mu się dobrze wiodło. Nigdy nie narzekał. Ale on też nie zna polskiego, stąd niewiadomo co tak kto ewentualnie szeptał poza uszami. Teraz jest w Szwecji i sobie chwali - póki co.

    Jednak Polsce jeszcze daleko do całkowitej tolerancji na inność. Za długo byliśmy hermetycznie zamknięci i widok kogoś o ciemniejszej skórze i mówiącym innym językiem jeszcze wzbudza kontrowersje i spojrzenie spod byka. Wielu ludzi nadal nie było za granicą - stąd ktoś "inny" jest ciekawostką. Nie każdy ma złe myśli i zamiary, ale głupków też nie brak. Ja tam zawsze dobrze się czuję z moim nieco innym mężem przy boku. Ale - właśnie jeszcze nigdy niczego złego nie doświadczyliśmy. No i szkoda, że w PL angielski jest jednak mało powszechny wśród zwykłych ludzi. Wielu nawet jak zna to wstydzi się i boi mówić, bo uważa że zna słabo. Mój M. zna ciut polskiego i jak trzeba to gada nie bacząc na to, że brzmi to śmiesznie. Ale on nie ma kompleksów. A Polacy często mają. I często kamuflują je chamstwem, pewnością siebie czy agresją. Bo w końcu trzeba się czymś wykazać, nie?

    No, ja też nabazgrałam krocie, jak zawsze...

    Aha - zwiedzanie polskich miast zimą to nic ciekawego... Tracą 90 % swej atrakcyjności. Byłam w Krakowie pierwszy raz zimą - padało, wiało, zmarzłam i nic mnie nie zachwyciło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam wpis o Panu Brodzie i jego pierścieniach :)
      Zastanawiałam się właśnie jak to jest u Ciebie, czy zdarzyły się Wam kiedyś jakiegoś typu nieprzyjemności.
      Może odcień skóry powodował, że ludzie tak się przyglądali N. Raz w tramwaju jakiś trochę już wypity pasażer rzucił jakiś komentarz, ale ja poczuwszy woń alkoholu zaproponowałam abyśmy przeszli na początek wagonu.
      Owszem, jak rodacy nie mają się czym wykazać to najlepiej zgrywać Polaka - cwaniaka, a później dziwią się, że w badaniach opinii publicznej wychodzi, że spada nasz poziom gościnności.

      Usuń
  2. Jago, mnie zdziwiło to,że rzecz miała miejsce w Warszawie. Co byłoby , gdyby działo sie to w małym miasteczku?
    ale jak wiesz nietolerancja na inność czy to rasową czy to religijną jest na całym świecie niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie w mniejszym miasteczku ludzie wpatrywaliby się, co by nie powiedzieć gapiliby dwa, a może i więcej razy bardziej.
      W Lublinie na przykład mieszkańcy przywykli już do widoku studentów z zagranicy tych mniej i bardziej egzotycznych np. z Korei. Ludzie sporo jeszcze muszą się nauczyć czy to w Warszawie, Lublinie czy innym miejscu.

      Usuń
  3. Z innej beki Jago - zaprosiłam Cię na moim Żywotniku do zabawy, do której ktoś kiedyś zaprosił mnie :). Masz ochotę - proszę bardzo i będzie miło! Jak nie - też zrozumiano :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za zaproszenie. Jest mi niezmiernie miło. Tylko muszę dobrze przemyśleć to, co lubię. A kiedy się najlepiej myśli? Poza korzystaniem toalety, siedzeniem w kościele dodałabym jeszcze kąpiel i siedzenie na nudnym wykładzie. Znaczy się w ten weekend będę miała sporo czasu na przemyślenia tego, co lubię.

      Usuń
    2. Spokojnie Jago;). Mi zeszło 3 miesiące, nie ma się czym chwalić, ale ostatecznie wywiązałam się ha ha. Poza tym czeka mnie kolejna zabawa - skoro ktoś mnie zaprosił - znów muszę się spisać ;)

      Usuń
  4. hm.. wiesz, ja mam mieszane odczucia.. nietolerancja to silne słowo.. jestem przekonana, że duża część społeczeństwa zasługuje, by je nim określić, ale jest też duża grupa ludzi, którzy zwyczajnie dziwią się na widok wszystkiego, co inne.. to ludzie słabiej wykształceni, nie podróżujący często albo wcale, którzy świat zewnętrzny znają z telewizji.. a jak bardzo telewizja może być niesprawiedliwa, to jako żona muzułmanina wiem aż za dobrze..

    Ale nawet mając na uwadze tę różnicę między nietolerancją, a zdziwieniem/ciekawością, czasem nachalną, to fakt jest, że nie czuję się w Polsce dobrze. Nie ze względu na siebie, ale właśnie na męża, który po prostu zasługuje na szacunek i sympatię, a nie zawsze jest mu okazywana..

    Poza tym, przywykłam też do wymieszanego, kosmopolitycznego społeczeństwa, gdzie przejawy rasizmu są piętnowane i karane, a nie zamiatane pod dywan jak to ma, niestety często, miejsce u nas..

    A żebyś widziała, jaką sensację w Zakopanem wzbudziła moja teściowa, nosząc hijab ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, zgodzę się, że nietolerancja to mocne słowo. Nazwijmy to więc zdziwieniem/zaciekawieniem.
      Jak pisałam, chciałam, żeby czuł się dobrze, a wyszło tak, że jednak o te kilka razy ludzie przyglądali się zbyt nachalnie i właśnie niezbyt przyjaźnie. On też jest muzułmaninem, a to również w Polsce sympatii zbyt wielkiej nie zbudza jak sama wiesz.

      Usuń
  5. O tak Te Road - mąż mężem - ale ja sobie wyobrażam swoją teściową, która może nie nosi hijabu jak Twoja bo nie jest muzułmanką, ale nosi tradycyjne indyjskie salwar kameez i tym podobne ichnie gadżety. Wtedy na mur beton w Grajewie i nie tylko - mam zagwarantowany wzrok ulicy. A jeszcze jakby teściu z siwą brodą i w turbanie dołączył - wylatuję w kosmos za sprawą wzroku z miejsca innych ha ha. No, ale cóż - takie barwne ptaki tu się nie zdarzają, więc pewnie sama bym się patrzyła... bynajmniej ukradkiem... Ale ciekawość swoją drogą - można być ciekawym, ale sympatycznym i uśmiechniętym na widok innego a chamstwo i nietolerancja - swoją...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem w stanie sobie wyobrazić jaka byłaby sensacja :)

      Usuń
  6. no jakos mnie to nie dziwi ...Polska to jednak kraj w ktorym trzeba lezec krzyzem w kosciele, miec bialy kolor skory, i wszystkich nienawidzic:/

    OdpowiedzUsuń