sobota, 28 stycznia 2012

Te krowy są jakieś inne

Spotkanie z S. w Izraelu.
- To opowiadaj jak Ci się tutaj u nas podoba - zachęca zaciekawiony S. ażeby zagaić rozmowę.
- Jest bardzo ładnie, ciepło. Spodziewałam się upałów, ale jest w porządku. Najbardziej podoba mi się morze.
- Prawda, że jest fantastyczne? A co po za tym?
- Trochę jestem rozczarowana jedzeniem - odpowiedziałam szczerze. - Kupiłam pomidory i jabłka na suku i jakieś takie bez smaku były. Już lepiej smakują mi pomidory z Lidla, które kupuję w Irlandii - odparłam jeszcze szczerzej.
- Wiesz może po prostu nie trafiłaś na te smaczne - pocieszał S.
- Mam wrażenie, że Coca Cola smakuje jakoś inaczej. Nawet mleko ma tu inny smak - kontynuowałam całkowicie pogrążając S.
S. postanowił znaleźć kolejne wytłumaczenie - Po prostu te krowy tutaj są inne i jedzą inną trawę niż te w Polsce. Stąd inny smak mleka - tłumaczył S. jak jakiejś blondynie.
- Zaiste - odpowiedziałam. - Dobrze, że nie odpowiedziałeś, że w Erec Izrael wszystko smakuje inaczej.

------------------------------------------

Po 20 minutach.

- Ty naprawdę myślisz, że jedzenie tutaj jest niedobre? - dopytywał S.
- Nie, skądże. Po prostu nie trafiłam na nic wybitnie smacznego, co przebiłoby rosół mojej mamy.
Chwilę wcześniej strzeliłam przydługą  opowieść o niedzielnym rosole u mnie w domu. Akurat tego dnia też była niedziela.
- Chodź pokażę Ci sklep, w którym możesz kupić produkty podobne do tych w Polsce - zaproponował.
- Ale po co skoro wyjeżdżam  za 4 dni?
- Żebyś później nie mówiła, że jadłaś same niedobre rzeczy  w Izraelu.
- ???

Faceci...

Ciskam piorunami

Wredna krowa (choć obrażam w tym momencie krowy) zjadła moje ziemniaki, które miałam zamiar dziś ugotować na obiad.
Niech się cieszy, że jej nie ma, bo dała drapaka wczoraj do domu. Chyba poczuła pismo nosem.
Za to dostało się drugiej, choć była niewinna. Ale co tam. To jeszcze naskoczyła na mnie,  że w sumie mam się może jeszcze czuć winna, że próbuję znaleźć winnych konsumpcji moich ziemniaków.
Zastosuję teraz skrót bardzo niekulturalny: wtf??
Przeklinam mieszkanie ze współlokatorami i wszelkie rodzaje akademików.
Jestem za stara na akademiki, zdecydowanie za stara.
Męczy mnie to.
Podobno nie wchodzi się 2 razy do tej samej rzeki.
Miałam swój jednoosobowy kąt i swoje poukładane postudenckie życie to źle mi było bo daleko, bo dojazdy.
To mam życie w pieprzonej komunie i powtórkę z bycia studentem, którym właściwie jestem tylko jedną nogą.
No dobra jeszcze przez 7 weekendów obiema nogami.

P.S. Ludzie aspirujący do otrzymania wyższego wykształcenia mają problemy z podstawowymi zasadami współżycia społecznego. Nie mam tu tylko na myśli zwrotów grzecznościowych, ale również sprzątania po sobie w kuchni i w łazience.
Codziennie mam wielkiego futrzaka w łazience na podłodze.
Tracę wiarę w ludzi...

wtorek, 24 stycznia 2012

Oscarowy dylemat

Za godzinę zostaną ogłoszone nominacje do Oscarów.

Bardzo liczę na nominację dla filmu "W ciemności" Agnieszki Holland.
Obejrzałam ten film już dzień po premierze w Polsce czyli 6 stycznia tego roku. Sala pełna.
Po wyjściu czekający na kolejny seans pytali jaki był film, a ja nie byłam w stanie jednym słowem odpowiedzieć. Niesamowity to zdecydowanie za mało. Cała drogę do domu myślałam o tym filmie, a później jeszcze w domu. Obejrzałam na youtube materiały z planu i przeczytałam wywiad z Krystyną Chiger, która ukrywała się w tych kanałach we Lwowie ze swoją rodziną, a miała wtedy zaledwie kilka lat.
Z całego serca życzę temu filmowi i Agnieszce Holland Oscara. Nie tylko za to co zrobili upamiętniając właśnie tę grupę ludzi i Leopolda Sochę, który im pomagał, ale Oscar dla tego filmu będzie jakby hołdem dla milionów osób, które zginęły w czasie Holocaustu.

Kolejnym filmem, który może otrzymać nominację jest izraelski film "Footnote".
Jeszcze go nie obejrzałam, ale przy najbliższej okazji to uczynię. W ogóle to jestem zafascynowana kinem izraelskim. Widziałam już kilka filmów zrobionych w tym kraju i sądzę, że warto o nich wspomnieć.
Co do "Footnote" to widziałam na razie tylko zwiastun.
Film przedstawia historię dwóch naukowców, ojca i syna, specjalizujących się w tej samej dziedzinie.
Syn jest szanowany i odnosi sukcesy, zaś ojciec został zapomniany przez środowisko akademickie.
Pewnego dnia minister pomyłkowo dzwoni do ojca z gratulacjami, gdyż została mu przyznana bardzo prestiżowa nagroda.
Jak zachowa się syn?
Czekam na film, by poznać odpowiedź.
A tymczasem zwiastuny.









Beautiful day

Już nie ciskam piorunami, a brzydkie słowa nie wpadają mi same na język.
Już w niedzielę po południu poczułam się lepiej.
Zdecydowanie humor poprawiła mi ocena z egzaminu z biotechnologii. Pani przemiła. Pytania w porządku.
Trochę paskudna pogoda rzutowała na moje samopoczucie. Ale dzisiaj...

Dziś obudziłam się i przywitało mnie piękne słońce i ślicznie niebieskie niebo.
Szkoda, że śnieg się niestety topi.
Mam dziś dobry humor i tego wszystkim życzę.

A na dzień dobry, a właściwie już good afternoon energetyczny kawałek mojego kochanego U2.


poniedziałek, 23 stycznia 2012

Zmieniam image

Zacznę może od nazwy.
W blogowym i generalnie internetowym świecie się sprawdza, ale w sumie to nikt tak do mnie nie mówi.
Zatem będę Jagą, ale nie Babą Jagą :)
A ksywkę dostałam od kolegi z Elbląga, który sprawił że lato 2006 mogę zaliczyć do udanych.
Nasze drogi się rozeszły, choć przez ponad rok utrzymywaliśmy ze sobą kontakt.
Był dla mnie jak starszy brat, którego nigdy nie miałam. Choć jak go widziałam kilka razy bez koszulki, to już wtedy siostrzanych uczuć to niego nie miałam :)

sobota, 21 stycznia 2012

Rozmowy z S.

Izrael
Jestem z S. na spacerze w parku, gdzie kiedyś było bagno.
Bagno, co nie dziwne, wyschło i jest park - 4 drzewa na krzyż, jakieś ławki i alejki.

Idę z S. alejką.
Nagle S. mówi:
- O, popatrz mała jaszczurka.
- O faktycznie. - odpowiedziałam z obrzydzeniem w głosie.

Po chwili S. rzecze:
- O, popatrz skorpion.
Ja blada, bliska zawału i tylko czekam, żeby wziąć nogi za pas i dać drapaka stamtąd.
- O Boże, ale jak to w centrum miasta?! To niebezpieczne!
- E tam - powiedział spokojnie S.
Skorpion się oddalił, a my poszliśmy dalej.
Moja mina bezcenna.


-------------------------------------------

S. nie dość, że wspaniały i kochany to jaki bodyguard i potrafi zapanować nad sytuacją ;)

Sick and tired

Kolejny weekend jak z horroru. Dzień Świstaka po prostu. Budzę się i znowu to samo.
Co się dzieje niedobrego ze mną? Spadek formy? Choroba mentalna?
Nie, to tylko tak moje studia na mnie działają.
Boli mnie głowa. Żołądek wywraca mi się na drugą stronę. Czuję się jak po wzięciu środków na przeczyszczenie, biorąc pod uwagę liczbę moich wizyt w toalecie w ciągu dnia.
Jak pomyślę o niektórych to robi mi się słabo już na samą myśl, a co dopiero przy spotkaniu face to face.
Każdy coś chce, każdemu jest źle, nikomu nie dogodzisz. Ciągle jakieś pretensje i żale.
Po co mi to wszystko? Po co się męczę? W dodatku jeszcze płacąc za to swoje ciężko zarobione pieniądze, które mogłabym przeznaczyć na podróże albo jakąś inwestycję.
Tak, a tu inwestuję w siebie. Taki mam pęd do wiedzy. To był mój świadomy wybór. Taka droga rozwoju osobistego.
Oby mnie to nie doprowadziło na skraj przepaści.
Powtarzam sobie, że jeszcze tylko pół roku.
To trzyma mnie przy nadziei.

środa, 18 stycznia 2012

Rozmiar ma znaczenie

Proszę mi nie wciskać krótko mówiąc kitu, że rozmiar się nie liczy, bo ma ogromne znaczenie.
Gdybym miała dodatkowe 15cm do dyspozycji wiedziałabym jak je zagospodarować, a tak jedna wielka lipa.
Oczywiście ciągle mam na myśli moje biurko. Nadmieniam w celu sprostowania myśli nieuczesanych, które to mogą się pojawić tu i ówdzie.
Koleżanka ma podobne biurko. Dotąd wydawało mi się, że w sumie identyczne. Otóż nie! Dokonałam pomiarów - początkowo na łokcie, a później za pomocą specjalistycznego sprzętu, który miałam pod ręką czyli 20 centymetrowej linijki i prawda wyszła na jaw.
15 cm może zrobić różnicę. Może wtedy wreszcie miałabym porządek na biurku, a tak mam jedną wielką rozpiedruchę tzn. kreatywny rozpierdolnik. Z trudem mieszczą się na nim wszystkie moje niezbędne gadżety: laptop, kabel od laptopa, lampka, kalendarz biurkowy, przybory do pisania, mini kosmetyczka - bo nigdy nie wiadomo kiedy najdzie mnie ochota na przejrzenie się w lusterku, 2 kubki - w jednym kawa a w drugim herbata, bo nigdy nie mogę się zdecydować, 3 telefony - tak to jest jak ma się znajomych w różnych sieciach, chce się przejść do sieci X ale nagle w sieci Y a raczej T dają, o dziwo, super promocję na abonament, więcej minut w niższej cenie i tak pozostałam przy 3 telefonach. Jak dobrze, że choć te telefony są bez kabli.
A poza tym towarzyszą mi tu całe sterty papierów, kserówek, dokumentów, artykułów do mej pracy inżynierskiej nieszczęsnej. Nawet do pisania magisterki miałam mniej gratów. Tak najpierw była mgr a teraz inż ale to z czegoś innego. Ja po prostu  lubię takie dziwne układy. Może kiedyś zdradzę z czego pisałam, tzn. z jakich dziedzin to dopiero jest misz masz. Nie ma to jak mieć koło siebie na półce książki do chemii, biochemii czy biotechnologii obok podręcznika z  teorii stosunków międzynarodowych czy prawa międzynarodowego :)

wtorek, 17 stycznia 2012

Komfort za 3zł

Przyjechałam dziś do miasta mlekiem i miodem płynącego z ciepłego domku (naprawdę ciepłego), gdzie pierwszy raz od lat dwudziestu kilku już spałam ile chciałam i nie był pobudki o 7 lub 8. Moja mama na dojrzałe lata łagodnieje :)
Wsiadając do jakże ekskluzywnego wehikułu lokalnego przewoźnika i udając się autobusem rejsowym jadącym  w stronę stolicy już po wejściu przeżyłam lekki szok.
Otóż podwyżka cen biletów. Kolejna już dla mnie w ciągu 2 miesięcy.
Jedynie ja i pani kasjerka na dworcu PKP wiemy jakie było moje zdziwienie o 5 rano, kiedy zakupując bilet do Warszawy z 50zł wydała mi jedynie 9zł, a przecież dopiero 2 tygodnie temu jechałam i było taniej o 3zł.
Dziś powtórka z rozrywki. Znowu 3zł. Ok to niewiele, ale ziarnko do ziarnka i jestem bez kasy.
Ok wspieram mój rodzimy PKS, dojeżdżam nim, inwestuję w bilety, w końcu przemawia przeze mnie lokalny patriotyzm i nie wybieram przewoźników z ościennych regionów. I co z tego mam? Wyższe ceny.
Przynajmniej wybierając kursy w poniedziałki czy wtorki mam zapewnione miejsce siedzące i to podwójne, zaś w niedzielę ścisk, a i nierzadko również  wstawionych i awanturujących się dzielnych budowniczych stołecznych drapaczy chmur.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Wracam

Zanim minie rok od ostatniej notatki postanowiłam coś napisać.
Owszem trochę zazdroszczę niektórym autorom blogów weny, świetnych wpisów i czytelników.
Ja tego pewnie nigdy mieć nie będę i pewnie nigdy do końca nie będę wiedziała jak obsługuje się bloga, ale klasyk stwierdził, aby nigdy nie mówić nigdy, więc who knows, jak mawia inny.
Dużo się działo w czasie tego roku. Zakończyłam kilka spraw. Kilka rozpoczęłam.
Była Irlandia. Był wspaniały Izrael ze swoimi blaskami i cieniami (a były takie?). Obiektywnie patrząc było kilka zaskoczeń.
Było kilka nowych lotnisk, festiwal wspaniałych samolotów którymi raczyłam oko, w tym te największe i najpiękniejsze maszyny i znane linie, a wszystko w ciągu kilku godzin.
Było kilka szans na miłe zakończenie roku i duże wahanie, jak zwykle mnóstwo dylematów.
Było też kilku mężczyzn, co cieszy, ale kilku to chyba na wyrost. Było miło, ale i nieco rozczarowań. W tym momencie chciałabym opisać jak to dwu i półroczne (jakkolwiek się to pisze) oczekiwanie (zdecydowanie za długo i żadnemu związkowi i uczuciu dobrze to nie zrobi) na spotkanie przemieniło się w krótki wieczór i jakieś takie było nijakie. Niczego się w sumie nie spodziewałam i nic nie dostałam. Czy czekałam na więcej? Chyba nie, ale smutno że było tak jak było. Czekałam 2 lata 7 miesięcy i jakieś 10 dni (łatwo policzyć) i czekałam na raptem kilka spędzonych godzin, a przez większość tego czasu byłam zestresowana.
Czasem trzeba mieć drugą szansę i drugi raz, a wtedy wziąć sprawy w swoje ręce i nie być jakimś takim bylejakim.