sobota, 28 stycznia 2012

Ciskam piorunami

Wredna krowa (choć obrażam w tym momencie krowy) zjadła moje ziemniaki, które miałam zamiar dziś ugotować na obiad.
Niech się cieszy, że jej nie ma, bo dała drapaka wczoraj do domu. Chyba poczuła pismo nosem.
Za to dostało się drugiej, choć była niewinna. Ale co tam. To jeszcze naskoczyła na mnie,  że w sumie mam się może jeszcze czuć winna, że próbuję znaleźć winnych konsumpcji moich ziemniaków.
Zastosuję teraz skrót bardzo niekulturalny: wtf??
Przeklinam mieszkanie ze współlokatorami i wszelkie rodzaje akademików.
Jestem za stara na akademiki, zdecydowanie za stara.
Męczy mnie to.
Podobno nie wchodzi się 2 razy do tej samej rzeki.
Miałam swój jednoosobowy kąt i swoje poukładane postudenckie życie to źle mi było bo daleko, bo dojazdy.
To mam życie w pieprzonej komunie i powtórkę z bycia studentem, którym właściwie jestem tylko jedną nogą.
No dobra jeszcze przez 7 weekendów obiema nogami.

P.S. Ludzie aspirujący do otrzymania wyższego wykształcenia mają problemy z podstawowymi zasadami współżycia społecznego. Nie mam tu tylko na myśli zwrotów grzecznościowych, ale również sprzątania po sobie w kuchni i w łazience.
Codziennie mam wielkiego futrzaka w łazience na podłodze.
Tracę wiarę w ludzi...

9 komentarzy:

  1. To rozsiew jest statystyczny, myślę. Ludzie nie aspirujący tez kradną kartofle, są flejami mało tego, czasem chamami. I czym popadnie zresztą. Pogląd, że kulturę, ogładę towarzyska i spolegliwość wynosi się z domu, sprawdza się tylko w tym domu i u sąsiadów/znajomych rodziny. Chamstwo, zdziczenie i flejowatość narasta w postępie geometrycznym jako funkcja odległości od rodzinnego domu.

    No dobrze, a co znaczy wtf??

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobry i treściwy komentarz.
    Ja nie będę robić mega afery o 4 ziemniaki, bo w domu mam ich całą piwnicę :) ale nie po to sobie je przywoziłam, żeby teraz robić komuś prezenty.
    Podobno to się zdarzyło "przez przypadek".
    Wszystko jak tu znika dzieje się "przez przypadek".

    A fleje występują wszędzie, to prawda.

    Raz w miesiącu mam szkolenie w Warszawie z zakresu dyplomacji. Odbywa się zawsze w hotelu w centrum miasta, właściwie rzut beretem od Dworca Centralnego.
    Prelegenci zacni: m.in. gen. Koziej, prof. Kołodko.
    Wszyscy uczestnicy tak bardzo chcą być dyplomatami czy pracować w organizacjach międzynarodowych, a do toalet to lepiej nie wchodzić. W salach konferencyjnych też taki syf niekiedy jakby stado małp przeszło.
    Ale ja się czepiam podobno :)

    A wtf to taki skrót. Nie będę tu go przytaczać, bo damie nie przystoi :)Odpowiedź w linku w sekcji 'język angielski'.

    http://pl.wiktionary.org/wiki/WTF

    OdpowiedzUsuń
  3. :))
    A myślałem, że znam angielski :)

    OdpowiedzUsuń
  4. oj współczuję.. robiłam w UK magisterkę kilka lat po studiach inżynierskich w Polsce i po kilku latach pracy zawodowej i tego całego "postudenckiego" życia.. w akademiku miałam wprawdzie studio - pokój z aneksem kuchennym i łazienką, ale i tak po 2 miesiącach się wyprowadziłam z powodu ciągłego hałasu na zewnątrz.. skończyłam wynajmując mieszkanie ale za to z 2 pracującymi już kobietami po 30, więc przynajmniej odpadł problem "dziecinady" ... mimo wszystko, do tej pory jak wspomnę posiadanie współlokatorów/rek wyskakuje mi banan na buzi na myśl, że już nigdy więcej :) choć mąż też mnie czasem denerwuje, jak widzę rozwalone na podłodze skarpetki..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam u Ciebie na blogu co nieco.
      Do tej pory zawsze myślałam, ze ten trik ze szklanką przy ścianie to mit, a tu się okazało że jednak nie ;)
      A historii przeróżnych akademikowych doświadczyłam wiele.

      Usuń
    2. działa, działa.. pewnie też zależy od grubości ściany, ale przy tamtych "papierowych" szklanka dawała radę :D och.. stare czasy ;)

      Usuń
  5. :-)Ja też mieszkałam na studiach w akademiku, później juz pracując jakis czas w "kawalerce" ze współlokatorką (powód oczywisty niby pracowałam , ale wynagrodzenie ledwie starczało mi na połowę czynszu i takie sobie "przeżycie" we Wrocławiu). Teraz pocieszam moją siostrę studentkę 4 roku, bo ma te same problemy:-). Znam te przypadki, o których piszesz z własnego doświadczenia:-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Umknął mi ten wpis Jago. Życie w komunie już dawno mnie nie dotyczy. 3 lata mieszkałam na stancji z dziadkami (nie swoimi rzecz jasna), potem wynajmowałam mieszkanie z koleżanką i jej bratem (było spoko) a ostatni rok akademik - pokój 2 osobowy z najlepsza kumpelą. Też było git - tylko sąsiadów mieliśmy trochę za bardzo imprezowych. Nie znam więc z autopsji współposiadania brudasa czy podbieracza kartofli - ale domyślam się, że to musi być wnerwiające. No, w akademiku w łazience nasi sąsiedzi czasami zostawiali pod zlewem brudne gary, które zarastały pleśnią. Czasem więc same je myłyśmy, bo nie dało się obok tego spokojnie przejść. A że sąsiadów generalnie lubiłyśmy, to żyłyśmy z nimi w zgodzie. Teraz mieszkam w komunie rodzinnej ;-). Ale to inna historia....

    OdpowiedzUsuń
  7. Widzę, że to jednak bardzo popularny problem :)
    Pewne zachowania oczywiście przejdą, są akceptowalne i dopuszczalne, bo wiadomo, że jesteśmy różni. Niestety sporo rzeczy drażni.
    Wg mnie sposób wychowania wynosi się z domu i jeśli ktoś zostawia po sobie brud to właśnie tak został wychowany w domu.
    Niestety z doświadczenia wiem, że nie ma co tu nikogo "umoralniać" bo to nic nie daje.
    Podbieraczka ziemniaków pojawiła się we wtorek, a moją pierwszą reakcją było wycedzenie pod nosem w pokoju (nie słyszała tego), że nie chce mi się kłócić.
    Miałam ochotę powiedzieć kilka rzeczy "do słuchu" i nie chodziło jedynie o te ziemniaki ale o całokształt. Może to by jakoś ją obudziło.
    Koleżanka nawiedziła sklep i kupiła jakieś 10 ziemniaków (a zjadła mi 4) i czekoladę i przyszła przeprosić. Giftów nie przyjęłam, choć może powinnam była, ale to byłoby zbyt wiele za 4 ziemniaki. Powiedziałam jej, że owszem trochę się zdenerwowałam, ale już jest ok, że każdemu się może zdarzyć i że dziękuję, że przyszła i doceniam jej gest.
    Mam dobre serce :)

    OdpowiedzUsuń